Takamaka III
Trudno znaleźć relacje, które byłyby peanami na cześć tego odcinka Takamaki. Piękny, owszem – piszą – ale… – i tu pojawia się lista wad. Że krótki, bo tylko trzy kaskady, że brakuje trudności wodnych, że to w ogóle nie jest kanion! Ot, raz zaliczyć i już nigdy nie wracać… Więc może będzie to pierwsza jednoznacznie entuzjastyczna opinia. Dla mnie było to najbardziej fascynujące miejsce, jakie kiedykolwiek widziałem.
Wstęp: Zielone kaniony Reunionu
Zostawiliśmy go na koniec wyjazdu, jako krótka alternatywa na dzień odpoczynkowy. Według przewodnika przejście miało zająć tylko 3,5 godziny. Spędziliśmy w nim pięć, wcale nie z powodu trudności czy nieprzewidzianych problemów. Po prostu, żal było wychodzić.
Poniżej drugiej zapory, Marsouins to już całkiem spora rzeka. Automatyczny spust wody sprawia, że może ona stać się nieprzewidywalna. Z tego powodu wszystkie zjazdy poprowadzone są z dala od wodospadów. Stanowiska zjazdowe nie są idealne: drzewa, plakietki z pękiem wyblakłych pętli nie nastrajają optymistycznie. Lina trze w niektórych miejscach, punkty pośrednie bywają stanowiskami wiszącymi. Wszystko to sprawia, że mimo, że nie jest najdłuższy, to jest to kanion trudny technicznie. Takamaka III to trzy wielkie wodospady, rozdzielone rozległymi jeziorami i fragmentami rzecznej doliny. Każda z tych kaskad jest bardzo fotogeniczna, i to oglądana zarówno z góry, od dołu, jak i z samej liny.
Pierwszy zjazd za zaporą poprowadzony jest z pnia, prosto w korony drzew rosnących 30 metrów poniżej. Przebijamy się przez zarośla i
stajemy na półce nad pierwszym jeziorem. Po przeciwnej stronie, do wody spadają cztery wodospady Przepływamy na drugi brzeg i przez kilka minut robimy zdjęcia. Grzejemy się w słońcu i obserwujemy śmigłowce z turystami przelatujące ponad naszymi głowami.
Dalej dolina robi się naprawdę wielka. Czy to jeszcze kanion? Na pewno nie w alpejskim znaczeniu tego słowa. Po krótkim marszu stajemy nad wysokim na 120 metrów urwiskiem. Wodospad spada po prawej, a my dwoma długimi zjazdami osiągamy podstawę ściany i brzeg drugiego jeziora. Stąd widok jest jeszcze bardziej imponujący: widać olbrzymi wodospad i ścianę pokrytą ornamentem równoległych gzymsów.
Znów krótki marsz wzdłuż rzeki i następny zjazd. I ten trzeci jest najbardziej emocjonujący. Ma ponad 80 metrów wysokości i dwa stanowiska pośrednie. Na początku, zwłaszcza kiedy lina jest jeszcze wysoko nad wodą, można odnieść wrażenie, że zjazd skończy się w kipieli pod wodospadem. Pojawiają się wątpliwości. A co jeśli prąd wciągnie mnie głęboko pod wodę – myślę – Gdzie i po jakim czasie wypluje na powierzchnię?
Z kolejnymi metrami widać jednak, że wyląduję kilka metrów od ściany wody. Jest bezpiecznie. Zostaje pięć metrów, może trzy. Wystarczy. Puszczam linę. Lecę krótką chwilę. Lekkie uderzenie w wodę. Wynurzam się i szybko macham rękami. Wieje silny mokry wiatr, woda faluje, ale prąd odpycha mnie od wodospadu. Jest łatwiej niż się wydawało. Po chwili zdyszany docieram do brzegu. Gwiżdżę trzy razy. Lina wolna.
Takamaka ciągnie się dalej jeszcze jakieś 500 metrów, aż do połączenia z doliną rzeki Cabot. Miejsce spotkania tych dolin to pejzaż jak z innego świata. Wokół wznoszą się pionowe zielone zbocza, ze ścian spadają wodospady Petit Bras Magasin. I tylko jedna rzecz wprowadza pewien dysonans w tym krajobrazie: metalowa drabina prowadząca do podestu, umieszczonego kilkadziesiąt metrów powyżej, a dalej – stalowe drzwi. Wygląda to tak jakby ktoś miał prywatny dostęp do najpiękniejszego miejsca na Reunionie.
W rzeczywistości jest to droga prowadząca do obiektów hydrotechnicznych. Drzwi są zamknięte i aby dotrzeć do dalszego odcinka schodów musimy wspiąć się jakieś pięćdziesiąt metrów, mało ewidentną ścieżką przez dżunglę. Udaje nam się dotrzeć do techniczne ścieżki i dalej już w miarę komfortowo, choć mozolnie pniemy się w górę. Po jakichś 40 minutach dochodzimy do pierwszych budynków opustoszałej hydroelektrowni. Zawsze kiedy dociera się do pierwszych oznak cywilizacji pojawia się ulga. I myśl, że to już koniec. Tak było tym razem… ale tylko przez chwilę. Wystarczyło podnieść głowę, by przekonać się, że najciekawsze dopiero przed nami: 1200 stopni do pokonania wzdłuż szynowej, nieczynnej kolejki. Pierwszy raz patrząc od dołu na schody, miałem poczucie lęku wysokości.
Ps. Przepraszam za egzaltowany opis… ale jak pisał pisarz Sofronow, kiedy przejazdem zatrzymał się w Kutnie* : „Jest na świecie kilka takich miejsc, że dupę urywa”.
Udział wzięli: Bogdan Nizinkiewicz (Walerek), Grzegorz Badurski, Michał Podziemski, Michał Smoter, Monika Badurska, Olga Nizinkiewicz, Zbigniew Grzela
Tekst: Grzegorz Badurski
Zdjęcia: Bogdan Nizinkiewicz, Grzegorz Badurski, Michał Smoter, Monika Badurska
Galeria
Film w pełnej wersji
*Kutno – mekka polskiego kanioningu. Dlaczego? To temat na osobny artykuł…