Krótkie karnisze *
Przed wyjazdem ktoś mnie zapytał, czy opłaca się jechać na 3 dni do Włoch. Cóż… Obiektywnie rzecz biorąc… Kilka spraw zostało opóźnionych, jakieś pieniądze wydane, dni upłynęły. Zostały zdjęcia, filmy i mnóstwo roboty na następne tygodnie z porządkowaniem tego materiału. Jakby tego nie przeliczać praktycznie i materialnie – nie opłaca się! A jednak siadając nad zdjęciami, kiedy wracam do wspomnień sprzed kilku tygodni, niezmiennie, od chwili wyjazdu twierdzę, że było warto.
Wyjazd, jak wyjazd – zawsze jest fajnie jeżeli jedzie się ze zgraną grupą. Z trajkotaniem Rudi nie sposób się nudzić nawet na austriackiej autostradzie pomiędzy Wiedniem a Grazem. Riposty Arka doskonale podsumowują rzeczywistość. Do naszego składu dołączył też Stefano z Triestu, Włoch archetypowy, który wypija 5 espresso dziennie, o jedzeniu potrafi dyskutować z kelnerką przez dziesięć minut , po winie śpiewa ulubione przeboje w języku ojczystym, przy akompaniamencie samochodowego radia. Do tego gada nie mniej niż Rudi (co, jeśli się zna Rudi, jest godne zaznaczenia) i trochę dziwi się naszej desperackiej skłonności do tak dalekich podróży.
Alpy Karnickie to pierwszy pomysł, który pojawia się gdy zaczynamy się zastanawiać nad krótkim wyjazdem kanioningowym. (Dla niezorientowanych: to góry, które znajdują się tuż za włoską granicą, kiedy jedzie się autostradą z Austrii na południe, w kierunku Wenecji. Największe miasto w okolicy to Tolmezzo.) Jest to stosunkowo blisko, bo „tylko” ok 8 godzin podróży, a możliwości działalności są bardzo duże: kaniony łatwe i trudne, krótkie i długie, na wiosnę, na lato, na jesień. Do tego biały wapień i przejrzysta woda o pięknym odcieniu. Dlatego mijając po drodze Austrię niezbyt żałujemy jej chłodnych, północnych kanionów. Jak powiada Frau Rudi, to jednak nie ta jakość co Italienische Karnische Alpen ( italienisze karnisze)**.
Na trzy dni postanowiliśmy wybrać trzy kaniony, które wydawały nam się najpiękniejsze: Leale, Rio Nero i Vielia. Wystarczyłoby dorzucić jeszcze tylko Rio Simon i byłby komplet gwiazd. No, ale mieliśmy tylko trzy dni…
Torrente Leale od pewnego czasu stał się już Friulijskim klasykiem. Kanion przy dużej wodzie może być problematyczny, ze względu na liczne zwężenia i trudne do pokonania wodospady. Tym razem byliśmy tam przy stosunkowo niskim przepływie, ale i tak wody było pod dostatkiem. Leale jest bardzo atrakcyjny, począwszy od licznych skoków, poprzez przepiękny kolor wody, huczący zamknięty przełom w środkowej części aż po kilka technicznych zjazdów – daje to solidne 2-3 godziny prawdziwej przygody. Końcowy skok z zapory i możliwość plażowania nad szmaragdową rzeczką stają się dodatkową wisienką na torcie.
Drugiego dnia odwiedziliśmy Rio Nero. Geograficznie kanion leży już w Alpach Julijskich. Granica tych dwóch pasm biegnie doliną rzeki Fella, ale praktycznie, jak dla nas, jest to jeden rejon: pomiędzy jednym pasmem a drugim można przemieścić się w ciągu 5 minut.
Rio Nero to kanion z dużym przepływem. Na wiosnę lub po dużych opadach staje się niedostępny. Trudności znajdują się w dolnej części. Kluczowy jest zwłaszcza jeden z wodospadów, w którym należy unikać zjazdu do podstawy. Jednak w towarzystwie znającego kanion Stefano, była to bardzo przyjemna wycieczka. Miało to być integralne przejście obu części Nero, ale jak się okazało było trochę inaczej…
Kanion zaczynał się typowo: niewielkim ciekiem wodnym w mytej dolince. Początek łatwy, dużo skoków. Jedyne co na zastanawiało, to fakt że brakowało punktów zjazdowych. „Stefano, dobrze idziemy?” „Dobrze. To jest Rio Nero.” Wkrótce pojawiło się pierwsze, problematyczne miejsce. Na skok za wysoko i za płytko. Punktów zjazdowych brak. Stefano zakłada zjazd z sosenki o średnicy kilku centymetrów. „Stefano, chyba pomyliliśmy rzeki.” – „Nie. To jest Rio Nero. Pamiętam to miejsce.”- „To dlaczego nie ma punktów? „- „Jak to nie ma? Punto naturale!” Dalej znów miejsce, gdzie nie ma nawet sosenki. Stefano skacze pierwszy. Najpierw trawers, potem wybicie z niewygodnej pozycji i daleki skok. „Jest OK! To jest Rio Nero. Pamiętam ten skok.” Jeszcze kilka takich karkołomnych progów i dochodzimy do szerokiego koryta, którym płynie pokaźny strumień. Doszliśmy do… Rio Nero. Nasz kanion okazał się być tylko dopływem. Tym sposobem dokonaliśmy pierwszego (być może) przejścia tego przełomu. Został nazwany Rio Roha i śmiało można powiedzieć, że jest to regularny kanion, a nie jakiś tam dopływ.
Trzeciego dnia przenieśliśmy się bardziej na zachód. Dolina rzeki Vielia ma ponad 5km długości. Czas pokonania całego kanionu może dochodzić nawet do 9 godzin. Na szczęście kluczowe przełomy rozdzielone są dość długimi odcinkami rzecznej doliny. Turystyczna ścieżka schodzi tu miejscami niemal do koryta, dając możliwość łatwego dostępu do wody. Z tego względu kanion dzieli się na 4 odcinki, oznaczone nazwami od Vielia 1 (najwyższy) do Vielia 4. Pierwszy odcinek jest pokonywany rzadko. Podejście do niego zajmuje ok 3 godz, a atrakcyjnością podobno ustępuje pozostałym częściom. (Nie wiem, nie byłem). Vielia 2 to mnóstwo skoków: od małych 2-metrowych do całkiem sporych . Woda jest szmaragdowo-zielona, krystaliczna i bardzo zimna. W Vieli 3 woda częściowo znika pod powierzchnią (wypływa dopiero pod koniec trzeciego odcinka). Jest to najładniejsza część całego kanionu, z bardzo efektownym zakończeniem w postaci kilku jeziorek, w których woda przyjmuje unikalny szafirowy odcień. Część czwarta Vielii to już prawdziwe A5, z dużą ilością wody i kilkoma trudnymi miejscami.
Tym razem zdecydowaliśmy się na krótszą wycieczkę do Vielii 2 i 3. Zabawa świetna, trudności niewielkie i odczucia estetyczne na najwyższym poziomie. Podejście do Vielii 3 zajmuje ok 2 godzin, działalność , łącznie z robieniem zdjęć zajęła około 3, powrót to jakaś godzina. Szlak dojściowy jest bardzo przyjemny, pod warunkiem, że nie idziemy w upale. Jest jednak jedna uciążliwość w postaci plagi kleszczy. Praktycznie po każdym odpoczynku znajdowaliśmy na sobie jakiegoś pasożyta.
Poza Vielią i Leale nie spotkałem kanionu, w którym woda przyjmuje tak zdecydowany szafirowy kolor. Być może jeszcze gdzieś w Karnickich jest takie miejsce. Być może trzeba go jeszcze poszukać. Na szczęście to niedaleko. Tylko 800km.
W wyjeździe udział wzięli: Joanna Jędrys (Rudi), Arek Młynarczyk, Monika Badurska, Grzegorz Badurski (Docent) i Stefano Pavan (Sex).
Tekst: Grzegorz Badurski, Monika Badurska
Zdjęcia: Monika Badurska, Grzegorz Badurski
* karnisze – podłużne elementy umieszczane nad oknami, służące do mocowania firan, zasłon (Słownik Języka Polskiego) ** Uprzedzając zarzuty, w tym miejscu chciałem dodać sprostowanie. Rudi wcale tak nie mówi: italienisze karnisze. Sam to sobie wymyśliłem. Podpisano: Docent