Cztery kantony – cztery kaniony

Nie, to wcale nie chodzi o Chiny.  Cztery kantony to prowincje Uri, Schwyz, Unterwalden i Lucerna, znajdujące się w środkowej Śzwajcarii, otaczające (cóż za zbieg okoliczności !) Jezioro Czterech Kantonów. Góry tu jakby odrobinę niższe niż w takim Oberlandzie Berneńskim, ale – jak to w kraju mlekiem, miodem i czekoladą płynącym – kanionów też nie brakuje.

Kilka lat temu razem z Moniką obejrzeliśmy film „Water stone & rope” z udziałem nieznanego jeszcze Warrena Verbooma. To było jeszcze zanim powstała grupa freestylowych kanioningowców o nazwie Deap, która sprawiła, że prezentowanie w filmach naszych skoków przestało być takie fajne. Kanion Chli Schliere, w którym działa się jego akcja, prezentował się bardzo atrakcyjnie. Cóż, chcieliśmy doświadczyć go na własnych plecach.

Chli Schliere

Chli Schliere, jest komercyjnym, kanioningowym hitem w agencjach turystycznych z okolic Lucerny i Interlaken. Codziennie jedna lub dwie wycieczki przemierzają wąwóz i myślę, że wychodzą bez uczucia niedosytu, jaki można mieć po pokonaniu nieodległego Saxetbacha. Znajduje się 20 km od Lucerny i otacza go sielski, szwajcarski krajobraz jezior i perfekcyjnie skoszonej trawy.

Droga do Chli Schliere z widokiem na Jezioro Czterech Kantonów

W środku jest wszystko czego oczekiwaliśmy: niesamowite, ciasne tobogany, mnóstwo skoków, ładne wymycia, całkiem spory przepływ. Pod względem atrakcyjności, trudności i długości śmiało można go porównać z Bodengo 2*. Jedyny minus to nieprzejrzysta, żółtawa woda. Niestety, nie był to wyjątkowy stan spowodowany opadami. W tym kanionie tak jest zawsze. Żeby dobrze się bawić, skakać i zjeżdżać w przypadku, gdy nie widać głębokości, są trzy wyjścia: wytypować testera do wcześniejszego sprawdzenia wody, zaufać miejscowym przewodnikom (którzy zazwyczaj mówią: „generally yes, but…” i „you have to be carreful”), lub mieć dupę ze stali a w głowie nie po kolei. Korzystając z kombinacji powyższych trzech technik udało nam się ten kanion pokonać w dobrym zdrowiu i nastroju.

Chli Schliere

Wąski tobogan

Informacja praktyczna. Przewodnik** jako oficjalną drogę do kanionu proponuje ścieżkę prowadzącą na granicy lasu. W rzeczywistości żadnej ścieżki tam nie ma, trzeba byłoby drapać się przez krzaki i stromy las. Komercyjne wycieczki korzystają z dwóch samochodów, a górny parking znajduje się na końcu drogi prowadzącej z miejscowości Alpinach, do której rzeczona ścieżka miała doprowadzić.

Kaniony nad Sarnensee

Kilkanaście kilometrów na południowy zachód, w pobliżu jeziora Sarnensee znajduje się kolejny kanion, wyceniany równie wysoko. Krótki, bo ledwie na 2 godziny, z 30 minutowym podejściem – Kleine Melchaa. Wesoło podążyliśmy wygodnym szlakiem w kierunku punktu startowego. Najpierw w słońcu, potem w cieniu i wreszcie wzdłuż krawędzi urwiska wąwozu. Stopniowo rzedły nam miny. W dole kluczył mroczny, leśny kanion. Im bliżej byliśmy rzeki tym mocniej ciągnął od niej wilgotny chłód. Przebieraliśmy się bez entuzjazmu. Wydawało się, że będzie ślisko, zimno i ponuro, pomimo tego, że gdzieś tam poza doliną panuje słoneczny i upalny dzień.

Kleine Melchaa

Kleine Melchaa

Ale im głębiej wychodziliśmy w kanion, tym robiło się coraz bardziej ciekawie. O dziwo, skała miała bardzo dobrą przyczepność, uczucie zimna zniknęło szybko. Kilka pierwszych wodospadów pokonaliśmy skokami. Zatrzymaliśmy się na krawędzi kolejnego. Woda w misie na dole ciemna – widać, że głęboko. Skaczemy? Na schemacie jest skok! Ale obok wisi lina. No, to może jakiś tester zjedzie? Zjechał. Woda do kolan. Całe dno stanowiła czarna skała.

Dalej kanion robi się coraz bardziej niezwykły: mroczny, niemalże gotycki. I tak aż do samego końca, do ostatnich wodospadów na strzaskanych urwiskach. Ileż to już było takich kanionów! Początek frustrujący, za to koniec świetny.

Gotycki

Gotycki

Intuicja podpowiada, że jak jest jakaś mała Melchaa, to pewnie istnieje też i wielka. No jest, po drugiej stronie jeziora. Niby mniej ciekawa, zupełnie inna w charakterze i tak schowana wśród zielonych łąk, że trudno uwierzyć, że istnieje.

Do Grosse Melchaa wybraliśmy się z Podziemem we dwóch, jeszcze w tym samym dniu. Reszcie ekipy już się nie chciało, a poza tym był po drodze darmowy internet, gorąco, duszno i w ogóle bolimienoga.

Droga do Grosse Melchaa

Wziąłem aparat Moniki, bo zdjęcia wydawały mi się w tym przypadku lepsze od filmów. A że to automat, to przecież każdy głupi zdjęcie zrobi! No i co? Niewiele z tego wyszło. Zamazane, nieostre, ciemne. Oczywiście, na fejsbuka można wrzucić, bo nie takie wrzucają. Ale trochę wstyd. Coś tam się dało wybrać, ale obrazów najładniejszych partii brak.

Wielka Melchaa jest bardzo interesująca. Przypomina wzorcowy kanion, jak z książki do geografii z piątej klasy. Bardzo wysokie ściany, półmrok na dole, długie, proste i wąskie odcinki, które potęgują wrażenie ogromu. W najwyższym punkcie ściany górują sto metrów ponad rzeką, przy szerokości 4-5 metrów. Jest przy tym jest niemal poziomy. Są małe, półmetrowej wysokości progi, a krótka lina może przydać się dwa razy, przede wszystkim po to, aby ominąć spienioną wodę. Dnem płynie całkiem spory strumień. Przepływ jest na tyle duży, że za progami tworzy się biała kipiel.

Grosse Melchaa. Początek przełomu.

Pierwsze wrażenie było trochę niepokojące, bo woda kotłowała się mocno i nie widać było możliwości obejścia przeszkody. Trzeba przeskoczyć za odwój, który mógł utworzyć się tuż za progiem. Michał przygotował rzutkę, żeby w razie czego… Mocno wybiłem się z brzegu. Dla bezpieczeństwa skoczyłem „na dechę”, żeby minimalnie się zanurzyć i … nadziałem się na kamienie, które były tuż pod pianą. Wody było do połowy łydki.

Gdyby baseny pod progami były głębokie, pokonanie ich mogłoby stanowić wyzwanie, ale tu trzeba było tylko uważać, żeby woda nie podcięła nam nóg. Jednak za każdym razem podchodziliśmy ostrożnie do tych przepraw, bo nigdy nie było wiadomo, czy pod kotłującą się pianą napotkamy kamienie, czy głęboką toń.

Grosse Melchaa

W sumie kanion jest warty odwiedzenia, głównie ze względu na malowniczość. Technicznie łatwy, choć duży przepływ stanowi pewne utrudnienie.

Prymitywna Szwajcaria

Jako ostatni obiekt do odwiedzenia wybraliśmy Hüribach, położony na końcu doliny Muota, w kantonie Schwytz. Przewodnik** opisywał go jako niezwykle atrakcyjny kanion, położony w samym sercu primitive Switzerland. Prawdę powiedziawszy, szczerze nas to określenie nurtowało.

Na miejscu, okazało się, że ten region nieco różni się od typowych sielskich pejzaży. Wygląda na biedniejszy i typowo rolniczy: domy są stare i podniszczone, drogi w gorszej jakości, wokół pachnie krowim nawozem. Krajobraz jest surowy, ale piękny. Przypomina bardziej wysokogórskie włoskie wioski niż kurorty znane nam z przedgórza Alp Berneńskich. Ale trawa jest skoszona jak wszędzie.

Gospodarstwo nad Huribachem.

Przed wejściem dopadł nas syndrom ostatniego kanionu. Znowu zimno, leśnie, a tym razem dodatkowo jeszcze bardzo ślisko. To już drugi tydzień podróży, niewiele może nas zaskoczyć. Zjazdy nie przynosiły już tych samych emocji, skoki (eee, może by to jednak zjechać, cholera wie czy tam czegoś nie ma, nóg szkoda) wybieraliśmy te mniej ambitne. Pejzaże piękne, ale jakbyśmy je już kiedyś widzieli. Zdjęcia? No, tu by można zrobić, ale trochę ciemno, będzie poruszone. Tu wodospad, nawet ładny, ale mamy takich zdjęć już ze sto. Kto będzie te fotki potem przebierał? „Tak” – pomyślałem – „Tak chyba wygląda profesjonalizm. Czas wracać.”

Huribach

Zakręcony wodospad

A jednak, patrząc obiektywnie, Hüribach jest warty odwiedzenia. Jest co prawda mroczny i omszały, ale posiada sporo widowiskowych miejsc. Most, położony mniej więcej po środku, dzieli go na dwie części. Górna jest zdecydowanie trudniejsza, zamknięta i zacieniona. Największe wrażenie robi tam zakręcony, dwudziestometrowy  wodospad. W dolnej części ściany są niskie, przez co jest sporo punktów, w których kanion można opuścić. Ale jest też kilka ładnych miejsc. Można trochę poskakać, ale trzeba kontrolować głębokość. Dno jest ciemne, trudno oszacować głębokość, a gdzieniegdzie bywa zdradziecko płytko.

W wyjeździe udział wzięli: Olga Nizinkiewicz, Michał Podziemski, Bogdan Nizinkiewicz, Monika Badurska, Grzegorz Badurski. Sierpień 2016.


*Bodengo 2 – bardzo znany i lubiany kanion w Lombardii (Północne Włochy)

**E. Belut, L.Boye, T.Guigon „Swiss Alps Canyoning”, wyd. Association Openbach 2015 (Porządnie wydany przewodnik kanioningowy. Zawiera schematy techniczne, mapki dojściowe, koordynaty GPS i ciekawe opisy. Języki: angielski i francuski)


Tekst: Grzegorz Badurski

Zdjęcia: Monika Badurska, Grzegorz Badurski


Dodaj komentarz