Sierra de Guara
To była moja druga podróż do Sierra de Guara. Poprzednio, w 2011 r., w nieco innym zespole przeszliśmy tu kilka kanionów, ale bez dwóch najważniejszych: Mascun i Gorgas Negras. Plany popsuła wtedy pogoda. Udało się je pokonać w czerwcu 2013 r., po zakończeniu naszej działalności w pirenejskich jaskiniach.
W 2013r kanioning w Sierra de Guara miał być uzupełnieniem działalności jaskiniowej wyprawy Speleoklubu Dąbrowa Górnicza. Celem głównym wyjazdu było sportowe przejście pirenejskiej jaskini Pierre Saint-Martin.
Spóźniona wiosna popsuła nam jednak szyki. W czerwcu w wyższych partiach Pirenejów zalegał jeszcze śnieg, a wysoki stan wody uniemożliwiał działanie pod ziemią. Zmieniliśmy cel na jaskinię Henne Morte, położoną około 120 km na wschód i zdecydowanie niżej niż Pierre Saint-Martin. Jaskinia znajduje się w masywie Arbas, będącym przedgórzem środkowej części Pirenejów i stanowi fragment najdłuższego systemu jaskiniowego Francji – Réseau Félix Trombe.
Zdecydowaliśmy się na trawers jaskiniowy Henne Morte – Commingeois o deniwelacji 446 m. Ze względu na korzystny układ otworów jaskiń, akcję przeprowadziliśmy z użyciem jednego kompletu lin, który ściągaliśmy za sobą po zjeździe. Obiektywnie największą trudnością jaskini jest odnalezienie drogi w skomplikowanych orientacyjnie dolnych partiach. Dzięki mapie i szczegółowemu opisowi poszło to jednak sprawnie. Po akcji część członków wyprawy zdecydowała się jeszcze na pokonanie jaskini De Raymond, będącej częścią tego samego systemu, a reszta czym prędzej pognała do Sierra de Guara.
Wystarczyło przekroczyć Pireneje, by znaleźć się w zupełnie innym otoczeniu. Po przebyciu niecałych 300 km znaleźliśmy się w Rodellar, w samym sercu gór de Guara, w hiszpańskim miasteczku, w którym dwóch przyjezdnych wspinaczy przypada na jednego autochtona. Góry są tu niezwykłe, pocięte przez rzeki mnóstwem większych i mniejszych kanionów. Żółto-pomarańczowe wapienne ściany sąsiadują tu z szarymi, obłymi pagórami, utworzonymi ze zlepieńców. Szczyty są suche, dnem płyną potoki o szmaragdowej barwie.
Obszar objęty jest Rezerwatem Przyrody Gór i Kanionów de Guara (Parque Natural de la Sierra y Cañones de Guara). Nie oznacza to jednak, wbrew naszemu polskiemu doświadczeniu, że jest to teren zamknięty. Wręcz przeciwnie. Infrastruktura zaprasza do aktywności: wspinaczkowej, kanioningowej i turystycznej. Kaniony są udostępnione (przed każdym znajduje się parking i tablica informacyjna) oraz wyposażone w komplety dobrych punktów zjazdowych. Istnieją jedynie limity na maksymalną liczbę osób w grupie.
Niekiedy można odnieść wrażenie, że okoliczne miasteczka żyją z kanioningu i wspinaczki. W małym supermarkecie w Adahuesca można kupić zarówno produkty spożywcze, jak i sprzęt wspinaczkowy i kanioningowy, którego nie powstydziłby się poważny sklep alpinistyczny. Na każdym kempingu można wykupić wycieczkę z przewodnikiem do kanionu, a w Alquazar, będącym turystycznym centrum, na jednej ulicy naliczyliśmy 5 agencji oferujących takie atrakcje. A jednak, mimo turystycznej ofensywy, kaniony nadal pozostają niezwykle atrakcyjne. Wystarczy ściągnąć za sobą linę po pierwszym zjeździe i już jesteśmy w zupełnie innym świecie.
Pierwszy dzień potraktowaliśmy rozgrzewkowo. Tylko jeden, łatwy i dość krótki kanion: Formiga. Istotne było to, że nie wszyscy z ekipy mieli kanioningowe doświadczenie. To zdecydowanie inna działalność i nawet doświadczeni grotołazi (a takich mieliśmy w zespole) musieli poznać kilka nowych technik. Ponieważ nasza grupa była bardzo liczna, dzieliliśmy się na mniejsze zespoły.
Formiga świetnie nadaje się do pierwszego kontaktu z kanionami. Prawie cały czas jesteśmy w wodzie, jest trochę pływania, wiele niskich skoków, zjazdy w wodospadach lub opcjonalnie – techniczne skoki, w których należy wykazać się precyzją. Po drodze znajdują się też krótkie syfony, które pokonujemy na bezdechu.
Następny dzień – Mascun. To najbardziej popularny kanion w rejonie i jeden z najpiękniejszych w Europie. Przy tym na tyle łatwy, że ciągną do niego całe wycieczki. Grupy z przewodnikami lub samodzielne, spotykają się nad górną krawędzią kanionu i grzecznie oczekują na swoją kolejkę. Jak przy wejściu do muzeum. Dziesięć – piętnaście minut przerwy pomiędzy wycieczkami załatwia sprawę. Grupa pokonuje pierwszy ciąg kaskad, rusza dalej i w praktyce już się jej nie spotyka.
Już sama droga do niego jest ciekawe. Mijamy malowniczo położone na skale Rodellar, potem sektor wspinaczkowy z charakterystycznym skalnym oknem w kształcie delfina, wchodzimy do doliny Mascun Inferior, na której obu zboczach piętrzą się niesamowite skalne iglice, a potem wolnym marszem, mozolnie wdrapujemy się na płaskowyż ponad doliną. Idąc w górę cieszymy się, że udało nam się zebrać wcześnie i nie smażymy się na nasłonecznionym zboczu. Na naszej drodze pojawia się wymarła górska wioska Otin. Przechodzimy obok opustoszałych domów, w których żyją już tyko kozy.
Po dwóch godzinach marszu docieramy do rzeczki, która spada w dół ośmiometrową kaskadą. Na krawędzi kilka grup oczekuje na swoją kolej. Czas na leniwy przepak, zdjęcia i wbijanie się w pianki, jeszcze wilgotne po wczorajszej wycieczce.
Początek kanionu wygląda obłędnie. Przed nami blisko pięćdziesięciometrowy ciąg kaskad, zakończony szmaragdowym jeziorem. W tle rozciąga się dalsza część doliny. Kaskady pokonujemy na przemian zjazdami lub skacząc do głębokich mis. Jest pięknie. Za pierwszym jeziorem jest drugie, potem następne, są wąskie wodne galerie, fragment jaskini. Prąd wody jest niewielki, dużo słońca. Po prostu wczasy. Cała wędrówka to tylko cztery godziny. Ale za to jakie!
Kolejny dzień wita nas niepewną pogodą. naprzemian słońce i chmury. Ale według prognoz to ostatni dzień dobrej pogody. Ruszamy do Gorgas Negras. Już samo spojrzenie na mapę daje nam pewność, że przed nami bardzo długi dzień. Najpierw trzy godziny podejścia, a potem blisko osiem kilometrów kanionu. Planowany czas przejścia to około 10-12 godzin. Może to nie tak dużo jak na zwykłą wycieczkę, ale w neoprenowym kombinezonie czas liczy się trochę inaczej.
Zaczyna się ciekawie. Przepływ jest całkiem spory. Wartka rzeka wbija się pomiędzy skalne ściany. Wskakujemy do wody i płyniemy. Niesie nas nurt. Co jakiś czas wychodzimy na krawędzie małych wodospadów, skaczemy, płyniemy dalej. Kanion miejscami jest wąski na dwa metry, czasem rozszerza się, tworząc jeziorka. Są skoki. Mnóstwo skoków. Wysokości od metra do dziesięciu. Często trzeba skakać daleko lub precyzyjnie pomiędzy kamienie.
Liny używamy tylko raz, mniej więcej pośrodku kanionu (jak się okazało, pominęliśmy piękny skok). Mamy do wyboru dwunastometrowy zjazd wzdłuż potężnego wodospadu, do misy ze wzburzoną wodą lub „na sucho” – z niewygodnego punktu wysuniętego daleko poza krawędź. Wybieramy – co kto lubi. Mijają kolejne godziny, ruchy stają się automatyczne. Płyniemy do pierwszej mielizny, wstajemy, przechodzimy kilka metrów, wskakujemy do wody, płyniemy dalej. Płyniemy na wznak, bo tak jest łatwiej. Pianka i plecak wynoszą nas na powierzchnię. Wystarczy machać rękami.
Wreszcie kanion rozszerza się, tworząc dolinę. Dopiero w tym miejscu, po około pięciu godzinach od momentu wejścia możliwe jest jego opuszczenie, ale idziemy dalej.
Po krótkiej wędrówce doliną docieramy do kolejnego kanionu, przez który przebija się rzeka. Nosi nazwę Garganta de Barazzil. Tym razem rzeka jest szersza, prąd słabszy i trzeba się sporo „nawiosłować”. Barazzil jest również bardzo ciekawy. Pionowe ściany wyrastają wprost z rzeki. Na ścianach jest mnóstwo punktów asekuracyjnych. Przepływamy obok dróg wspinaczkowych, startujących prosto z wody lub z malutkich półek nad jej poziomem. To idealny sektor wspinaczkowy na upalne dni: w cieniu, nad wodą. Dotrzeć tu można zjazdami z góry lub łódką.
Jeszcze kilkaset metrów i widzimy kamienny mostek przewieszony nad rzeką. Nareszcie koniec. Cieszymy się i z ulgą ściągamy pianki. Kanion był piękny, ale bardzo długi i żmudny. W sumie Gorgas Negras i Barazzil to jakieś osiem godzin pływania.
Następnego dnia na zmianę pada lub leje. Stan wody w kanionach podnosi się do nieakceptowalnego poziomu, a jej kolor zmienia się na kawowy. Wieczorem, po analizie prognozy pogody pada decyzja o wyjeździe. Ruszamy w Alpy Nadmorskie, w okolice Nicei. Tam też są kaniony, a pogoda jest lepsza. Kolejnego dnia z żalem opuszczamy Sierra de Guara. Znów w deszczu. I po raz drugi zadajemy sobie to pytanie: czy w tej Hiszpanii, w czerwcu zawsze leje?
Wyprawa „Maxibiotic Challenge SDG 2013” odbyła się w dniach 9-23 czerwca 2013. Wzięli w niej udział członkowie Speleoklubu Dąbrowa Górnicza. Na zdjęciu od góry, od lewej: Marianna Staniak, Izabela Włosek, Bartosz Matylewicz, Marcin Sokołowski, Paulina Wierzbicka, Jacek Sznicer, , Przemysław Włosek, Krzysztof Jakucy, Agnieszka Włosek, Bartosz Kołtoński, Grzegorz Badurski, Monika Badurska.
W części kanioningowej towarzyszyli nam: Bogdan Nizinkiewicz (Szczeciński Klub Wysokogórski), Olga Nizinkiewicz, Joanna Bedlicka, Marek Jędrzejczak (Speleoclub Wrocław).
Tekst: Grzegorz Badurski
Zdjęcia: Grzegorz Badurski, Marianna Staniak, Monika Badurska