Takamaka I

Takamaka I był najdłuższym kanionem do jakiego zdecydowaliśmy się wybrać. Przewodnikowy czas przejścia wynosi 7 godzin, do tego dodać trzeba jeszcze jeszcze 2 godziny powrotu. W sumie to 3 km doliny i 460 m deniwelacji. Naprawdę długi dzień, jeśli doliczyć do tego jeszcze godzinny dojazd spod naszego domu. Perspektywa nocnego błąkania się po dżungli zmobilizowała nas do czynu, więc o godzinie 6.30 rano uzbrojeni i opakowani w pianki rozpoczęliśmy naszą przygodę.

Ranek powitał nas dość chłodno. Mizerne osiem stopni celsjusza nie nastrajało entuzjastycznie, ale za to bezchmurne niebo zwiastowało nam odrobinę słonecznej pogody. W dobrym nastroju pokonaliśmy pierwszy próg: powietrzne osiemdziesiąt metrów pięknego zjazdu z widokiem na dolinę. Było sucho i słonecznie. Odrobina wody pojawiła dopiero w jednej trzeciej progu. To był dobry znak, który wskazywał umiarkowany poziom wody w dolnej części kanionu.

Trawers przed pierwszym zjazdem

Trawers przed pierwszym zjazdem

Potem było już bardzo ciepło. Pół godziny marszu po kamieniach z ciężkimi plecakami sprawiło, że zaczęliśmy przeklinać pomysł wbicia się w pianki na początku wycieczki. Pomysł, który w porannym chłodzie wydawał się zbawienny.

Następny próg to wielka 120 metrowa kaskada, podzielona na cztery odcinki zjazdowe. W tym miejscu pojawia się już całkiem sporo wody. To już regularny wodospad, który decydujemy się pokonać obok linii spadku wody. Zjeżdżamy przez zielone półki, krzaki i skalne ścianki aż do podstawy wodospadu. Mniej więcej w połowie zjazdu zaczyna padać deszcz.

Zbyszek na stanowisku pośrednim

Zbyszek na stanowisku pośrednim. W tle widać dalszą część doliny.

Dolina przestaje być piękna i przyjazna. Nie doszliśmy jeszcze do wodnej części, a tropikalna mżawka, do której już zdążyliśmy się przyzwyczaić i traktowaliśmy ją jako coś zwyczajnego, zmieniła się w regularny deszcz.

Dalsza część Takamaki to rozległa i długa dolina. Trudno nazwać tę część marszem, to raczej wolne i ostrożne poruszanie się po oślizłych głazach. Plecaki wydają się jeszcze cięższe, a każdy krok jest walką o utrzymanie stabilności. Może dobrze że pada, przynajmniej nie jest aż tak gorąco.

Kaskada 120m

Kaskada 120m i powolny marsz po oślizłych głazach

Przed następną kaskadą nachodzą nas wątpliwości. A co jeśli ten opad jest na tyle duży, że utrudni nam pokonanie dolnego, wodnego odcinka? Rzeka jest już całkiem spora, a wciąż opadają do niej kolejne wodospady. Wody będzie coraz więcej. Wyjść? Patrzymy na strome zbocza doliny, zielone od gęstego lasu. Podobno jest tu gdzieś awaryjna ścieżka wyjściowa… Podobno, ale znalezienie jej i przeprawa w górę doliny może być jeszcze bardziej nieprzewidywalne niż pójście dalej za rzeką… Większość grupy chce iść dalej. Znajdujemy rozwiązanie: idziemy w dół, ale wybieramy łatwiejszą drogę.

Wodospad przed nami to Mini Trou de Fer. Miejsce mityczne i wizytówka Takamaki. Jego zdjęcie jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych obrazów Reunionu. Jest to potężny, 50-metrowej wysokości wodospad, który spada do dużej skalnej misy. Woda wewnątrz niej jest mocno spiętrzona. Znajduje tylko jedno ujście i spada kolejnym wodospadem do większego jeziora. Huk wody i tworzony przez nią wiatr robią duże wrażenie.

Mini Trou de Fer

Mini Trou de Fer widziane z góry

Do misy w dole można dostać się trzema torami zjazdu. Pierwszy, ponad 65-metrowy startuje z drzew ponad prawą krawędzią i ląduje prawie po środku wodospadu. Drugi, 50-metrowy – po lewej, tuż przy linii wody, pozwala przeskoczyć przez białą wodę tuż przed końcem zjazdu. I trzeci – 60-metrowy, poprowadzony z dala od wody, kończy się na skalnej półce nad misą. Wybieramy ten trzeci wariant,  jak się wydaje – najprostszy i najbezpieczniejszy. Zjazd idzie sprawnie. Potem trzeba jeszcze przepłynąć na drugą stronę misy. Pierwsze podejście okazuje się nieudane. Przy ścianie woda tworzy wsteczny prąd. Zbyszek próbuje się przebić na drugą stronę właśnie w tamtym miejscu. Po dłuższym wiosłowaniu w miejscu woda wyrzuca go w miejscu w którym zaczął. Trzeba wybrać inną drogę. Walerek wskakuje w prąd, który pociąga od górnego wodospadu w stronę wypływu z misy. Bez trudu osiąga drugi brzeg. Ruszamy za nim. Fale są tak duże, że przypomina to pływanie w morzu.

Fale w Mini Trou de Fer

Wzburzona woda w górnej misie

Już będąc po drugiej stronie widzimy, że u szczytu wodospadu pojawia się kolejna grupa kanioningowców. Zjeżdżają linią na lewo od wodospadu. To co z góry wydawało się trudne, z dołu już nie wygląda tak strasznie. Chłopaki bez problemów lądują w wodzie a fala łagodnie odpycha ich od wodospadu w naszym kierunku.

Na brzegu następnego jeziora jeszcze raz patrzymy na Mini Trou de Fer. Wiele osób twierdzi, że wśród wszystkich kanioningowych widoków, ten jest najpiękniejszy. Niestety oglądamy go podczas brzydkiej pogody. Chmury wiszą nisko, jest mrocznie. Z pewnością jest imponujący, ale czy piękny? Pogoda zdecydowanie zmienia sposób w jaki odbieramy takie miejsca.

Przed nami wodna część kanionu. Zazwyczaj zbywana w relacjach jakimś krótkim opisem. Na planie zaznaczono kilka niebezpiecznych miejsc. Patrząc na ilość wody na wodospadach, która znacząco nie wzrosła, mamy nadzieję, że dalej nie będzie większych problemów.

Mini Trou de Fer

Mini Trou de Fer

I nie ma. Co więcej, jest całkiem przyjemnie! Wraca słońce, a wraz z nim optymizm. Praktycznie wszystkie trudne wodne miejsca, w których widzimy białą wodę można obejść lub przeskoczyć. Jedynie jeden punkt zatrzymał nas na pewien czas. Wodospad, który wygląda na typowy tobogan. Ale masa wody i biała kipiel u podstawy sprawia, że zaczynamy rozglądać się za obejściem. Nic nie ma. Debatujemy chwilę. No, ktoś musi zacząć pierwszy! Pierwszy ma najtrudniej, ale po nim zjeżdżają już wszyscy.

Tobogan

Tobogan

O czternastej docieramy do punktu wyjściowego. To już? Poszło to niespodziewanie sprawnie. Wielki, trudny kanion okazał się całkiem przyjemny.

Ale to wcale nie koniec wycieczki. Przed nami jeszcze dwie godziny przeprawy przez wertykalną dżunglę. Ponad 450 metrów wspinaczki po pniach i korzeniach tropikalnego lasu, jeszcze bardziej stromej i dzikiej niż w Dudu.  Prawdziwa przygoda.


Udział wzięli: Bogdan Nizinkiewicz (Walerek), Grzegorz Badurski, Michał Podziemski, Michał Smoter, Olga Nizinkiewicz, Zbigniew Grzela

Tekst: Grzegorz Badurski

Zdjęcia: Michał Smoter, Grzegorz Badurski


Dodaj komentarz