Wyspa stu krajobrazów.

Pojechać na Reunion i ograniczyć się wyłącznie do kanioningu, to jakby pojechać do Rzymu i cały pobyt spędzić w kościołach. Oczywiście, że można. Jest ich mnóstwo, jest co oglądać, robią wrażenie, ale zamykanie się na inne ciekawe miejsca – to zakrawałoby na fanatyzm.

Dlatego ten wstępny artykuł będzie o wszystkim i o niczym. Kilka spostrzeżeń i przeżyć, bez zagłębiania się w wodne i sportowe tematy.

Reunion to niewielka wyspa leżąca na Oceanie Indyjskim, 700 km na wschód od Madagaskaru. Jest położona w archipelagu Maskarenów – tym samym do którego wlicza się Mauritius. O tym ostatnim słyszeli niemal wszyscy, o Reunionie – niekoniecznie.

źródło: marine-conservation.tumbir.com

źródło: marine-conservation.tumbir.com

Wyspa stanowi terytorium zamorskie Francji i jako takie wchodzi w skład Unii Europejskiej. Do odwiedzenia jej wystarczy dowód osobisty, walutą jest euro. Bezpośrednie loty z Paryża odbywają się codziennie, niestety nie są tanie. Koszty na miejscu porównywalne są z cenami we Francji.

Pierwsze pozytywne wrażenie odnosi się tuż po wylądowaniu: zaskakuje klimat, zapach, rosnące na przydrożnych skwerkach egzotyczne rośliny i widok gór, przykrytych grubą warstwą chmur. Potem zadziwiają kolejne miejsca i widoki: klifowe zachodnie wybrzeże i autostrada wciśnięta pomiędzy ściany i ocean,  mosty nad rzekami, z których żadna nie płynie szerokim korytem, a każda wcina się głębokim kanionem w poszarpane zbocza bazaltów. I każdego dnia, podczas wizyty w kolejnym miejscu wciąż doznajemy tego przyjemnego zaskoczenia. Bo są tu dziesiątki odmiennych krajobrazów. Podczas podróży samochodem pejzaż i roślinność zmienia się kilkukrotnie w ciągu godziny.

Drzewa na wschodnim wybrzeżu.

Banian (figowiec bengalski) na wschodnim wybrzeżu.

Reunion ma średnicę 50 km. Można go objechać dookoła w pół dnia samochodem. Mimo, że to wyspa, miejsc do kąpieli w oceanie jest stosunkowo niewiele. Plaże rozciągają się wyłącznie na odcinku kilkudziesięciu kilometrów na zachodnim wybrzeżu. Pozostałe brzegi są mało dostępne, a kąpiel niebezpieczna z uwagi na wysokie fale, skały i rekiny. Może dlatego nie jest to raj dla turysty plażowo-barowego.

Ktoś chętny na kąpiel?

Ktoś chętny na kąpiel?

To co najciekawsze znajduje się wewnątrz wyspy. To góry – pozostałości wulkanicznej historii Reunionu, historii która nadal trwa i wciąż zmienia krajobraz. Najwyższy szczyt, Piton des Neiges liczy 3070 metrów wysokości, co w odległości 20 km od morza daje imponujące przewyższenia. Zbocza gór są niedostępne: strome, porośnięte zieloną dżunglą, tworzą ostre granie i głębokie wąwozy. W głównym masywie, w miejscu zapadłych kraterów utworzyły się trzy skalne cyrki: Mafate, Cilaos i Salazie, a każdy z nich ma własny charakter. Położony na północnym wschodzie Mafate jest najmniej dostępny. Nie ma tam dróg, do górskich wiosek można się dostać pieszo lub przy użyciu śmigłowca. Cilaos, znajdujący się na południu ma najbardziej suchy i skalny charakter. Cyrk jest bardzo ładnie wykształcony: jest to płaskowyż, otoczony koroną grani w kształcie koła.  Do górskiej miejscowości o tej samej nazwie prowadzi tzw. droga czterystu zakrętów.

Droga do Cilaos

Droga do Cilaos

Cyrk Salazie jest najłatwiej dostępny. Położony po północno-wschodniej stronie wyspy wystawiony jest na największą liczbę opadów, stąd ściany porośnięte są najbujniejszą dżunglą, wśród której spadają imponujące wodospady. Oprócz cyrków są jeszcze doliny: Takamaka, Roches, Langevin i wiele innych, jest też wulkan Piton de la Fournaise, jeden z najbardziej aktywnych wulkanów na świecie. Mając tak wiele atrakcji i tak wiele możliwości, czy można w ciągu dwóch tygodni pobytu skupić się tylko na jednej formie aktywności? Zapewne można, pytanie tylko: po co? Całe szczęście udało się nam pogodzić sportową działalność i hedonistyczną potrzebę zwiedzania, wędrowania i degustacji.

Pod wulkanem

Pod wulkanem

Potencjał wyspy jest ogromy, a jednak  jej turystyczność prezentuje się z dużym umiarem. Pomimo dobrej bazy turystycznej, świetnego przygotowania szlaków, i stałej obecności innych turystów, czuliśmy się tam raczej gośćmi niż wyczekiwanym źródłem zarobku.  Nie spotkaliśmy wypasionych hoteli, cepeliady ani nawet stoiska z chińskimi ciupagami i magnesami na lodówkę.  Były za to uliczne snack-bary, w których żywili się głównie miejscowi oraz sjesta, która wypadała dokładnie o tej porze, kiedy stawaliśmy się najbardziej głodni, no i sklepy zamykane  jak dla nas – dużo za wcześnie.  Nie jest to zarzut, po prostu trzeba się dostosować do życia mieszkańców, bo oni nie mają zamiaru dostosowywać się do turystów. (Ot, francuska duma, do której mam duży szacunek.) Być może byliśmy tam w okresie posezonowym, ale nawet stolica – St Denis, zdawała się wieczorem zasypiać dość wcześnie. Wyjątkiem był weekend. W ten dzień tubylcy masowo wyjeżdżają w plener, by oddawać się piknikowaniu. Przy drogach pojawiają się stragany z owocami i dymiące ruszty. W punktach widokowych, na ławeczkach przy plażach, nad rzeką, rozkładają się całe rodziny: z talerzami, butelkami, garnkami, grillami i tak spędzają wolny dzień.

Takie przysmaki tylko w weekendy

Takie przysmaki tylko w weekendy

Ludność Reunionu stanowi mieszaninę ludzkich ras. Stanowią ją Francuzi i potomkowie robotników pracujących przy uprawie trzciny cukrowej przybyłych z Afryki, Indii i Chin. Do XVII wieku była to wyspa bezludna, następcy pierwszych osadników dziś nazywają siebie Kreolami i mają własny język (kreolski), który jest francuskim z wpływami języków ludności napływowej.

Mimo tego, że znaleźliśmy się na drugiej półkuli, nie odczuwaliśmy egzotyki pod względem społeczno-kulturowym. Pewnie istnieje, ale nie szukaliśmy jej, bo nie to było celem wyjazdu. Jak dla nas mieszkańcy byli po prostu francuscy. Uprzejmi, życzliwi i często zupełnie odporni na nasze próby prowadzenia rozmowy po angielsku. Tłumaczyli wszystko wyraźnie, powoli w swoim ojczystym języku. Infrastruktura: miasta, drogi, ilość samochodów nie odstawały od europejskich standardów. Po prostu: kawałek Francji na Oceanie Indyjskim.

Wiosna na Reunionie. Kwiaty są wszędzie.

Wiosna na Reunionie. Kwiaty są wszędzie.

Wyjazd zaplanowaliśmy na październik, czyli początek tamtejszej wiosny. Okazało się, że to dobry wybór. Pogoda była przyjemna i stabilna. Poza drobnymi kondensacyjnymi opadami w górach, które są czymś zwyczajnym, deszczu praktycznie nie było. Zachmurzenie też było typowe dla wyspy, czyli: rano bezchmurne niebo, a około 11 nad górami zaczynały gromadzić się chmury,  które z czasem szczelnie zasłaniały niebo. To jest typowe dla Reunionu, taki scenariusz powtarza się niemal codziennie. (Dlatego trzeba wstawać bardzo wcześnie. To drobny minus wakacji na wyspie).  Temperatura w słońcu dochodzić mogła do 30 stopni, ale nad ranem w górach było zaledwie 8.

Uczestnicy: Asia, Grzegorz, Alina, Monika, Michał, Olga, Bogdan, Michał, Zbyszek

Uczestnicy: Asia, Grzegorz, Alina, Monika, Michał, Olga, Bogdan, Michał, Zbyszek

A kaniony? Trudno opisać w jednym zdaniu, bo jak sama wyspa są bardzo zróżnicowane. Nie tak dzikie i trudne jak myśleliśmy, ale odmienne od europejskich i wymagające dużego zaangażowania. Z pewnością warto było je zwiedzić.

Więcej o wyspie i kanionach możecie przeczytać w kolejnych artykułach:

Wulkany, wanilia i rum

Kaniony Cilaosu

Zielone kaniony


Tekst: Grzegorz Badurski

Zdjęcia: Monika Badurska, Michał Smoter, Olga Nizinkiewicz, Zbyszek Grzela, Grzegorz Badurski


Jeden komentarz

  • Michał

    …Były jeszcze wszędobylskie, wredne i mocno krzykliwe koguty (powinny być dobitnym symbolem wyspy zamiast jakiegoś tam bezpłciowego Dodo) dające znać o swoim istnieniu dużo wcześniej, niż zazwyczaj wypadało nam wstawać. W sumie Dodo też nie było złe, jednak w postaci zasłużonego po kanionie lokalnego piwa;)

Dodaj komentarz